Published on 27 lipca, 2017 | by admin
FK Astana – Legia Warszawa 26.07.2017
Mecz z perspektywy trybun zobaczyło około 21 tysięcy kibiców. Na sektorze gości pojawiło się 66 kibiców gości, więcej w obszernej relacji Legionistów.
Relacja Legionistów:
W tym roku następca Łysego z UFA raczy nas pełną egzotyką. Ci, którzy po wyprawie na Wyspy Alandzkie nastawiali się na Czechy, Litwę czy Łotwę, musieli obejść się smakiem. Jednak znalazła się grupa fanów, którzy nie liczyli kilometrów oraz kosztów i znaleźli się tam, gdzie grała ich ukochana drużyna.
Uczciwie trzeba jednak przyznać, że pokazanie się na tym azjatyckim wyjeździe w większej liczbie było ekstremalnie trudne. Krótki czas na organizację wyjazdu nie okazał się jednak straszny dla 66 osób, którzy polecieli do tego surrealistycznego miejsca.
Fani podróżowali w kilku grupach – każda organizowała się na swój sposób. Byli tacy, co do Astany dotarli kilka dni przed spotkaniem, ale i tacy, którzy przylecieli w dniu meczu. Sam przylot do Astany to pierwszy szok, a mianowicie wielka pustka w centrum. Stolica Kazachstanu robi jednak ciekawe wrażenie, ale im dalej się wędruje w kierunku jej obrzeży, to przypomina Kazachstan, jaki się nam jawi w związku z jego głównym przedstawicielem na świat, czyli Boratem. Z miłych zaskoczeń? Kazaszki – trzeba przyznać całkiem urodziwe istoty 😉 Z innych ciekawostek: okazało się, że nocą w całej Astanie otwarty był tylko jeden sklep i jeden bar nocny. Miejscowych w nim ani widu, ani słychu.
W dniu meczu o godzinie 18 spotkaliśmy się na zbiórce i wspólnie wyruszyliśmy spod wieży Bäjterek na stadion. Przy wejściu każdy musiał przejść przez bramkę kontrolną, taką jak na lotnisku. Miejscowi z drugiej strony stadionu uformowali młynek, jednak ich „doping” to nie było coś, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Zamiast śpiewów było uderzanie o krzesełka kartonikami przygotowanymi przez klub, co powodowało niezły hałas. Wiadomo jednak, że w Kazachstanie dyscypliną numer 1 jest hokej, a zapewne dyscypliną numer 2 są mecze zespołów, gdzie jeźdźcy na koniach próbują wrzucić do okręgu jakąś martwą zwierzynę, a rywale starają się odebrać tę padlinę. Ot, miejscowy folklor.
Podczas meczu nasz gniazdowy starał się jak mógł, by zachęcić wszystkich do dopingu, jednak ten oprócz krótkich momentów, gdy się przebiliśmy przez hałas miejscowych, stał raczej na słabym poziomie. Więcej o samym meczu trudno napisać, a o napinkach miejscowych po bramkach nie ma co wspominać. Było jednak widać, że odczuwali wielki respekt do nas. Niektórzy bili nam brawa, inni zaś robili zdjęcia przy naszym dopingu. Pewnie dla nich to my byliśmy niezłą egzotyką.
Po meczu zapakowaliśmy się się w autobus i ruszyliśmy do centrum. Część z nas już wróciła do kraju, a pozostali są pewnie jeszcze w trasie. W takim wyjeździe najpiękniejsze jest jednak to, że mimo ogromnej odległości i sporych kosztów, po raz kolejny udowodniliśmy, że żadne odległości nie są dla nas straszne. Od piłkarzy natomiast oczekujemy, że zmobilizują się w rewanżu i przedłużą nadzieje na Ligę Mistrzów, tym bardziej, że szansa na rozstawianie jest ogromna…
źródło: legionisci.com / zdjęcie: facebook.com/fotopyk